|
Nasz ksiądz Feliks
Tu mnie siecz, tu mnie piecz, tu mnie pal, aby w Niebie było dobrze! ? mawiał ks. Feliks Rokita. Ci, którzy go znali, powtarzają, że dobrych ludzi się nie zapomina. A jak przetrwał w pamięci żeszczynian?
Kiedy w 1981 r. ks. Rokita przybył do Żeszczynki (dekanat wisznicki), wszystkich zaskoczył fakt, że nie ma on samochodu. Wkrótce też wierni mieli okazję przekonać się o jego całkowitym ?zatopieniu? w służbie Bogu i bliźniemu. Skromny, a przy tym cierpliwy, zachęcał parafian do modlitwy oraz ufności Temu, który jest Panem wszystkiego i wszystkim kieruje. Prosił również, aby nigdy nie zapominać o Matce Bożej. W ślad za słowem poszedł czyn, a sprowadzone przez ks. Feliksa figury z podobizną Maryi po dziś zachowały się w Żuławie, Sapiehowie i Żeszczynce. Często spacerując wokół kościoła, odmawiał różaniec. Z różańcem w ręku dojeżdżał także rowerem na Mszę św. czy katechezę do Lipinek. Ponadto zapoczątkował w parafii kult o. Pio. Wizerunek świętego umieścił w kościele obok tabernakulum i często przed nim klęczał. Przed śmiercią powiedział, że cierpiał jak Pio? - Bo ja do niego ciągle się modliłem!
OWCE I OWIECZKI
Przeszukując pamięć, parafianie odtwarzają szereg sytuacji z udziałem ks. Rokity. Zofia Najdyhor wspomina, jak szerzył on wśród nich kult Miłosierdzia Bożego: sprowadził do kościoła obraz z podpisem ?Jezu ufam Tobie?, nauczył koronki oraz wspólnie z wiernymi odmawiał ją podczas uroczystości. Ponadto organizował ?niedziele powołaniowe? z udziałem s. Elżbiety Orłowskiej. Zaś udzielając sakramentu Chrztu św., modlił się zawsze o dobry wybór drogi życiowej dla dziecka. Świadomy swej roli w parafii, a przy tym zatroskany o los powierzonych mu przez Bożą Opatrzność ludzi, ks. Feliks od początku piętnował dobrze prosperującą wówczas melinę, zwaną ?Peweksem? ? przyczynek nieszczęść wielu rodzin. W czasie kazań padały mocne słowa, nie przez wszystkich przyjmowane z aprobatą. Zaś pieśń przewodnia, której nauczał ? ?Bądź mi litościw? ? śpiewana była w każdą niedzielę przed pokropieniem na sumie.
Wierni potwierdzają, że duszpasterz często mówił o cierpieniu oraz godności, z jaką należy je znosić. Z. Najdyhor wspomina jak mawiał: ?Tu mnie siecz, tu mnie piecz, tu mnie pal, aby w Niebie było dobrze!?.
Opowiadają też, że ksiądz, na równi z innymi mieszkańcami wsi, zajmował się hodowlą zwierząt. W jego przypadku padło na krowę i owce. S. Dorota Najdyhor przypomina, jak pewnego razu te owce weszły za nim do świątyni. Były do niego przywiązane, a on zajmował się nimi z troską. Zimą zabierał je nawet do piwnicy plebanii, żeby ochronić przed mrozem.
Ofiary za Mszę św. były dowolne, a intencji tak dużo, że nieraz ks. Rokita musiał prosić o pomoc duszpasterzy z sąsiednich parafii. Potem ogłaszał, gdzie i kiedy będą sprawowane. Zaś chodząc po kolędzie, często nie brał pieniędzy od biedniejszych rodzin, a nawet zostawiał im niewielkie sumy. Na katechezy do Lipinek i Przechodu dojeżdżał rowerem. Później członkowie kółka różańcowego z Żeszczynki z własnych funduszy zakupili księdzu motorower komar, wkrótce podarował on go jednak jednemu z ministrantów.
ZATOPIONY W MODLITWIE
Stanisława Prystupa przywołuje w pamięci sierpień 1985 r. ? odejście ks. Feliksa z Żeszczynki do innej parafii. Prosił ją wtedy, by zawiadomiła go o śmierci swojego ojca. Kobieta zadzwoniła do księdza 22 listopada. Spytał ją, o której ten zmarł i czy bardzo cierpiał. Powiedziała, że o wpół do dziesiątej wieczorem. ? Właśnie tak myślałem. O tej porze, choć było bardzo cicho na dworze, otworzyło mi się okno i zaczął wiać silny wiatr, wysoko unosząc firankę. Stałem i patrzyłem, co się dzieje, a to dusza zmarłego była u mnie - odpowiedział. Gdy przyjechał na pogrzeb, opowiedział o tym zdarzeniu zebranym w kaplicy.
Helena Sozoniuk zapamiętała pewne Boże Narodzenie, kiedy kaplica nie była jeszcze wykończona. Podczas Mszy wigilijnej ksiądz powiedział, że dobrze byłoby, gdyby ktoś zrobił żłóbek dla Pana Jezusa. Szopkę wykonał nieżyjący już Mikołaj Sozoniuk. Potem proboszcz modlił się przy niej bardzo długo. A widok pochylonego nad stajenką i zatopionego w modlitwie kapłana szczerze wzruszył obecnych.
S. D. Najdyhor wspomina też pielgrzymki organizowane przez ks. Rokitę. Tę pierwszą z 1983 r. na spotkanie z Ojcem Świętym do Warszawy oraz młodzieżową do Kalwarii Zebrzydowskiej, Oświęcimia, Brzezinki i Krakowa. A przy okazji radość księdza ze spontanicznego koncertu - zabawy, podczas którego młodzi śpiewali ?Madonnę" i ?Barkę"... Zaznacza, że także pełniąc posługę kapłańską na innym terenie, wciąż o nich pamiętał. Choć z jej ślubów zakonnych szybko musiał wracać, ponieważ spieszyło mu się na Mszę odpustową do Częstochowy. Powiedział wtedy, że choć nosi nazwisko Rokita, niektórzy ? z racji jego temperamentu - nazywają go ?Rakietą?!
JEST W NICH ZAPAŁ
Zdaniem parafian z Żeszczynki, największym dziełem, jakie pozostawił po sobie ks. Feliks, jest świątynia w Lipinkach. Jako pierwszy kapłan, tuż po rozpoczęciu pracy duszpasterskiej w parafii, postanowił sprawować Msze św. w Lipinkach w domu katechetycznym u Jana Piwniczuka. A kiedy wierni nie mogli pomieścić się w pokoju, odprawiał na ganku, a pozostali gromadzili się w ogródku. Wszyscy byli bardzo zadowoleni z tego rozwiązania. Wkrótce też pojawiły się plany budowy kaplicy. Zorganizowano zebranie, a jako ofiarodawca gruntu zaoferował się J. Piwniczuk. Wierni z udziałem księdza stworzyli własny projekt i zalali fundamenty, które wraz z kamieniem węgielnym poświęcił dziekan z Wisznic. Był rok 1981. Tymczasem Urząd Gminy zaczął upominać proboszcza, że kaplica powstaje bez dokumentacji. Można się domyślać, że ks. Rokita celowo tak postąpił... Przecież fundamenty były! Za radą biskupa diecezji projekt kaplicy sporządził inż. Dymel z Białej Podlaskiej, a podpisał go jego kolega z Warszawy Nie były to łatwe czasy. A wiele trudności związanych z uzyskaniem pozwoleń i prowadzeniem dokumentacji pomógł rozwikłać bp Jan Mazur.
O jednej z nich opowiada Roman Żarkiewicz. Okazuje się, że UG wydał pozwolenie na budowę, ale nie określił jej powierzchni całkowitej. Tymczasem inżynier wykonał projekt na 300 m2 powierzchni użytkowej, co stanowiło 350 m2 powierzchni zabudowy i znacznie odbiegało od pozwolenia Urzędu. Proboszcz został wezwany w tej sprawie do Wydziału do spraw Wyznań w Białej Podlaskiej (?Wydziału do spraw Utrudnień" ? jak go żartobliwie określał). Wraz z delegacją, która mu towarzyszyła, został przetrzymany w urzędzie aż do jego zamknięcia. Zabrano im dowody osobiste i straszono przewiezieniem na komendę milicji, ponieważ nie zgadzali się na zmianę projektu i zmniejszenie powierzchni kaplicy. W rezultacie urzędnicy ustąpili. A na naniesienie poprawek dali budowniczym zaledwie 3 dni. Z Bożą pomocą powiodło się.
Wtedy też przystąpiono do dalszych prac: zrobiono odwierty geologiczne i nasyp. A zatrudniona ekipa górali wykonała zadanie przeróbki fundamentu, po zbrojenia, prace murarskie i dach. Wyżywieniem pracowników zajmowały się gospodynie, a do pomocy góralom stawiało się codziennie po 10 ludzi z kolejki. Do rozładunku cegły szli wszyscy. Zaś postawa mieszkańców wzbudziła podziw m.in. księdza z Motwicy. Chwaląc solidarność pomocników, mówił: - Z tymi ludźmi to można wszystko zrobić. Jest w nich zapał!
NA LUDZKICH BARKACH
Aby zdobyć pieniądze na budowę kaplicy, ks. Rokita jeździł do innych parafii, gdzie głosił Słowo Boże i prosił o wsparcie. Za zgodą proboszczów w tym celu od domu do domu chodziły również delegacje. Dodatkowo parafianie kolędowali z gwiazdą. A kiedy przed Wielkanocą 1982 r. stanęły ściany kaplicy, ksiądz zaproponował, żeby przenieść się tam z Mszami. M. Sozoniuk zrobił zadaszenie nad prezbiterium, byty rusztowania i stemple, a zamiast posadzki - piach. Konstrukcję stalową dachu, stolarkę okienną oraz drzwiową wykonano na Śląsku. Wierni wspominają też moment, kiedy przy mocowaniu konstrukcji dachu zerwała się linka dźwigu i spadła na wiernych. W kościele było wówczas wielu ludzi, ale nikomu nic się nie stało. - To Opatrzność Boska nas ocaliła! - skomentował zdarzenie ks. Feliks.
Przed Wielkanocą proboszcz przywiózł do kościoła stacje Drogi Krzyżowej. Ołtarz główny oraz wystrój bocznych to też jego zasługa. Po tabernakulum razem z ks. Rokitą na Śląsk jeździł Roman Żarkiewicz. Było ono dość ciężkie ale, udało się je przewieźć najpierw pociągiem do Białej Podlaskiej, a stamtąd taksówką do Lipinek. Rzeźbiony krzyż w ołtarzu głównym wykonał pan Niewiadomski z Białej Podlaskiej, a lipę na tę rzeźbę proboszcz i R. Żarkiewicz przywieźli z Warszawy. Kiedy krzyż był już gotowy, ks. Feliks zaproponował, by przenieść go z Żeszczynki do Lipinek na ludzkich barkach. Szli wtedy powoli i śpiewali pieśni wielkopostne.
H. Sozoniuk wspomina, jak przed wyświęceniem kaplicy w 1983 . ksiądz poprosił wiernych o pomoc w wybraniu wykładzin do świątyni. Kupił je za własne pieniądze (zdaniem niektórych sprzedał nawet w tym celu owce). Dywany przetrwały do dzisiaj. Podobnie jak konfesjonał, który jest dziełem. M. Sozoniuka.
Mieszkańcy Żeszczynki zawdzięczają również ks. Feliksowi drogę przez środek wioski i na cmentarz. Proboszcz organizował transporty piachu i żużlu, a nieraz też sam pracował przy jego rozgarnianiu. Zaś otwartość księdza na potrzeby wsi i ludzi sprawiła, że ci chętnie włączali się we wspólne dzieło.
Z perspektywy czasu 4 lata pobytu kapłana w parafii Żeszczynka to niedużo. Jednak owoce pracy, jakie zostawił, są wielkie. Świętej pamięci ks. Feliks wciąż żyje w sercach parafian, bo - jak mówią sami zainteresowani - dobrych ludzi nikt nie zapomina.
wspomnienia parafian
spisała Mariola Jeruzalska
rok 2007
|
|